Pisarz równa się człowiek wątpiący. Ni mniej, ni więcej. Czy gdybym nie wątpiła, brałabym na tapet ten czy inny problem z kartoteki ludzkich spraw? Czy gdybym łykała gotowe rozwiązania, siliłabym się na analizy i próby uchwycenia rzeczywistości za gardło?
Coś we mnie nie daje mi spać i przyjmować za pewnik cudzych słów i definicji.
A teraz obracam lupę od świata, który zawsze należy poddać krytycznemu spojrzeniu. Dziś zmierzę się z tematem bezpłodnych zwątpień, które, muszę przyznać, niejednokrotnie w sobie hoduję. I temu, jakie żniwo przynosi sianie martwego ziarna w żyznej glebie umysłu. Bo tam, obok cierpkiego ziarna zwątpienia, kiełkuje pnącze wiary. Wątpić, by nie ulec zwątpieniu.
To zupełnie naturalne, że przyjdzie się nam, jako piszącym, zmierzyć z krytyką. Zderzymy się z nią na każdym etapie procesu pisarsko-wydawniczego. Bezpośrednio, pośrednio, publicznie, podskórnie. Tak jest i będzie. Niech gadają.
Co innego, że jako istoty wrażliwe i hodujące pasożyty w głowie, jak mówi o pisaniu znakomity francuski pisarz Michel Houellebecq, sami siebie niemiłosiernie krytykujemy. I latami lecimy na tym autopilocie, nie rozbrajamy naszych kamikadze, sami szykując sobie zagładę, a przynajmniej sabotujemy rozwój wewnętrznego rzemieślnika, a może nawet i artysty.
O tym samobiczowaniu dziś koniecznie, bo trzeba z tym skończyć.
Blokady pisarskie zabijają kreatywność.
Blokady pisarskie nie istnieją, chyba, że je sobie wymyślę. Najczęściej to zmęczenie, chaos w głowie, braki warsztatowe zatrzymują mnie w miejscu. Pisarz – twórcza bestia, szczególnie w tej materii. W konsekwencji spędzam godziny, dni i lata na burzeniu muru, który sama latami wznosiłam. Tylko po co? Co ma siłę mnie zatrzymać, ma sile mnie ruszyć z miejsca. Szczególnie, że to tylko potwory w mojej głowie.
Nic z tego nie będzie. Nie mam talentu.
Nie jesteś Słowackim, a ludziom wieszczów trzeba. Czyli przekonania innych ludzi o tym, czy mam prawo pisać, są wyłącznie cudzymi przekonaniami i są często lustrzanym odbiciem ich niespełnionych ambicji i lęków. Uwaga! Będziesz długo pokutował za cudze słowa. Takie opinie, szczególnie wyrażone przez bliskich ludzi, nawet autorytety wobec młodego umysłu, potrafią utkwić jak drzazga, zasiedzieć się w miejscu, zanim zgniją. Ja daję sobie prawo do pisania. Więcej, daję sobie prawo do złego pisania. Biorę odpowiedzialność za swoje słowa. Tylko wtedy rozwijam warsztat.
Olaboga! Tylu autorów! Czy znajdzie się miejsce na mnie?
No pewnie. Na Ziemi żyje osiem miliardów ludzi i nadal jest miejsce na kolejnych. Wracam do pisania. Zadam pytanie: kiedy ostatnio trafiłaś/ trafiłeś na książkę, którą chciałaś przeczytać? Tak z serca. I z głowy. Książkę poruszającą temat i napisaną to z perspektywy, która ciebie dotyka, językiem, który przedziera się przez twoje bariery ochronne? Szczerze, kiedy ostatnio? Ja wiem. Ale też wiem, co bym w niej zmieniła, dodała i nagle okazuje się, że to już nie jest ta sam książka, że to zupełnie inna historia. Może to opowieść, którą może latami nosisz w sobie. Uczymy się na tekstach innych pisarzy, tekstach dobrych i złych. Istotne, by czujnie obserwować, co dla mnie działa, a co nie działa. I tak jak w czytaniu, tak w pisaniu – namierzyć wyróżniki, odkryć obszary, w które chcę pisarsko iść i schodzić ścieżki, jak młodzież szlifuje osiedlowe chodniki. Wielu piszących odkrywa swój gatunek, dwa i całe życie trawi na przekuwaniu rzemiosła w sztukę. Nieliczni mają ptasie oko, niespokojne, zawsze zapuszczone w pusty kawałek podwórka, tam gdzie ich jeszcze nie ma, gdzie niewielu zagląda. Wszyscy pisarze wystawiają swoje dzieła na widok publiczny, poddają krytyce, próbują, odnoszą porażki, uczą się. Czasem ktoś odniesie spektakularny sukces, to znaczy może żyć z pisania. Ot, perspektywa!
Równaj w górę!
Od małego uczy się nas ważyć, mierzyć, oceniać, porównywać wartość rzeczy. Sęk w tym, że nie mówią nam, że człowiek nie jest rzeczą. Nie schodzi z taśmy produkcyjnej. Każdy z nas rodzi się w innej rodzinie, podlega procesowi wychowania i edukacji, co innego z nich wynosi. To „co innego” jest interesujące. Nie da się porównać mojej drogi życia, profesji, pisania, z twoją. To prawda, że szukamy uniwersalnego wymiaru naszego człowieczeństwa, ale nie poprzez wtłoczenie się w karton z innymi ludźmi, obwiązanie go wstążką i podpisanie: „oto człowiek, grupa reprezentatywna gatunku homo sapiens złożona z 77 przedstawicieli”. Każdy człowiek opowiada ludzką historię na swój, pełny (ma wszystko do życia) i oderwany (ma swoje ograniczenia) sposób. Raczej, paradoksalnie poprzez przeżycie i zrozumienie tego, co mnie odróżnia, dojrzewam do odnajdywania podobieństwa z tobą. Nie pakuj się w stan umysłu „porównywanie”, żeby tempo nie wpaść w dołujące wątpliwości i oskarżenia „to co możliwe dla niego, nie jest możliwe dla mnie”. Dlaczego? Piwot myślenia! Odwrócenie perspektywy. Nie patrz na znanych i cenionych pisarzy jak na ideały, perfekcjonistów. Każdy sukces jest okupiony ciężką pracą. Pomyśl raczej, co musieli poświęcić, aby zajść tu, gdzie są. Jaką część siebie musieli zabić, nagiąć, przeorać, żeby zasłużyć na miano pisarza w swoich własnych oczach? Inspiruj się dobrymi praktykami. Patrz jacy twórczy i pracowici są autorzy. Pytaj siebie: „Czego ja chcę? Co jest możliwe dla mnie?” I każdego dnia rób krok w budowaniu swojej drogi autora.
Inspirowanie a kopiowanie.
Każdy autor kopiuje, usłyszysz. Ale mi zbrodnia! Każdy człowiek, więcej – każdy żyjący każdy gatunek, kopiuje. To strategia przetrwania i rozwoju. Pytanie: czy kopiujemy, czy inspirujemy się. Czy ściągamy motywy, tematy jeden do jednego i tylko opisujemy je swoimi słowami (typowe dla początkujących pisarzy), czy główkujemy, jak je użyć w inny sposób.
Szukaj tematów, motywów, które cię wyciągają z łóżka, gdy wszyscy smacznie śpią. Stań się świętym szaleńcem swojej sprawy, Don Kichotem w walce z własnymi wiatrakami, albo Sancho Pansą swoich snów. Nie chcę przez to powiedzieć, że inspiracja zabroniona, o nie. Wiele razy obrócimy cudze myśli zanim dotrzemy do własnych. Nie ma nic złego w tym, że mierzymy się z dziełami tych, którzy byli przed nami. W końcu jesteśmy karłami na ramionach olbrzymów, jak napisał Bernard z Chartres. Mierzymy się przede wszystkim sobą. Najgorsze to iść przez życie niczego nie próbując, nie pragnąc. Chcę powiedzieć – trzeba brać na warsztat po kolei wszystko, co nas ciągnie, co wierci dziurę w brzuchu. Brać i obracać w palcach jak grudkę ziemi – jedną sprawę, od początku, na krzyż, w wzdłuż i w szerz, do końca. Jakby teraz miało znaczenie. Jakby od tego, co piszesz zależało twoje życie. Tak robię, by pośród spraw, idei i rzeczy, które mamią pisarskie oczy, wyłuskać tropy, przećwiczyć techniki, pogrzebać i odnaleźć własny głos. Staje się dla mnie jasne, coraz wyraźniejsze, że celem nie jest jakieś idealne kiedyś, jakaś spełniona pisarka w wieńcu laurowym, z wydumaną statuetką w ręku, otoczona tłumkiem, a stawanie się – świadome „ja”. To „ja” może być jak miecz obosieczny – może stać się największym wrogiem (otwarcie wyszukiwać wady i przeszkody lub sabotować znaczenie i działanie) albo najbieglejszym sojusznikiem.
Najtrudniejsze to zacząć.
Pisanie jest procesem. W pewnym momencie przestaje być tylko spisywaniem myśli i słów w logiczne ciągi zdań, akapitów, paragrafów etc. Staje się budowaniem opowieści. I to już kwestia osobowości i temperamentu, tego, gdzie kierujemy uwagę: bardziej do wewnątrz, czy bardziej na świat. Mówi się, że introwertyk ma niejako naturalną preferencję do pisarskiego rzemiosła. Może i tak, ale ma też ograniczenie, które każe mu w ostatecznym rozrachunku zawsze eksplorować siebie, kierować myśl i pióro ku samopoznaniu i samoświadomości. A to niekończąca się opowieść. Dla ekstrawertyka prawdopodobnie wyzwaniem będzie techniczna mobilizacja i siedzenie na czerech literach, gdy świat mami obietnicami przeżyć mocniejszych i głębszych. Miłość do świata i działania za to daje mu fory. Ma organiczną uwagę na historię jako coś co dzieje się niejako poza nim, zdolność do nie rozwlekania procesu do granic wytrzymałości i stawiania ostatniej kropki tam, gdzie ma stać. To oczywiście moje hipotezy na bazie obserwacji pisarskiej braci.
Największym wyzwaniem jest dla mnie przylgnięcie do siebie tak,
że bliżej już nie można, a jednocześnie porzucenie siebie.
Przylgnięcie diagnozuje potencjały, dowartościowuje sny i marzenia, snuje plany. Porzucenie odkleja od samospełniających się przepowiedni i oczekiwań, niekończących się researchów, skupienia na brakach i stawia mierzalny cel. Plan jest dobry na powieść, a człowiekowi do działania jest potrzebny cel. Na przykład – za piec lat będę pisarzem thrillerów albo romansów.
Trzeba do siebie przylgnąć, by się stać, kim się ma być, nie kimś innym. Trzeba siebie porzucić, bo potencjałów jest więcej niż życia na ich zrealizowanie, a żeby coś opanować, potrzebna jest praca, czas i pokora, o której Simone Weil powiedziała, że jest relacją, „pewnym stosunkiem duszy do czasu, to zgoda na czekanie„.
Samotny wilk vs wataha
Podczas pisarskiej drogi doświadczymy samotności i wspólnoty. Pisarz to jest człowiek skazany na samotność, pogodzony z samotnością, szukający samotności. Ten, który oswoił samotność. Któremu samotność pokazała swoje błogie i chorobliwe oblicze. Pewnie ilu ludzi, tyle odcieni samoistnienia. Pisarz jest jednak samotny z wyboru. W wolnej nieprzymuszonej woli wchodzi do jamy swojej głowy, kopie i przemierza tunele w kierunkach, których istnienia nie podejrzewał.
Czy tak musi być? I tak, i nie. Samotne pisanie w ciszy jest tylko jeden ze sposobów pracy. Taki preferuję. To kwestia osobowości, przyswojonych vs wypracowanych modeli uczenia się i pracy. Są autorzy piszący przy muzyce, włączonych wiadomościach, w kawiarni, metrze, na rogu ulicy. Znajdziemy grupy pisarskie, które inspirują, ciągną za pióro, dmuchają w skrzydła, dają poczucie, że nie wyłamujemy głów i palców samotnie. Inny wierny swojej pasji człowiek klepie literki w tym samym czasie, czyta na głos to, co napisał. Warto szukać swojego gangu i nie projektować, że to ten i kaplica, żaden inny. Życie pisze najlepsze fabuły i scenariusze. Może się okazać, że grupa, z którą wiązałaś pisarskie plany i marzenia, straci sens istnienia, i co wtedy? Czy twoja praca traci sens? Nie. Nieoczekiwanie otworzą się przed tobą drzwi w drugim końcu pisarskiego ogrodu.
Co nam to mówi o nas samych? Żeśmy istotami społecznymi. Że nie każdy z nas został jednako wyposażony w talenty, nauczony konsekwentnego dążenia do celu, obstawania przy swoim, szukania racji tego, co robimy, podtrzymywania nadziei tam, gdzie gaśnie. Że ciągnie nas do tego innego człowieka, co tak jak ja, a zarazem zupełnie inaczej, hoduje pasożyty w głowie i tak odkrywa, kim jest.
Najoryginalniejsze pomysły przychodzą w ciche, samotne noce, ale wataha poluje najskuteczniej. Balans poszukiwany.
Demiurgiczne złudzenie
Pokutuje w społecznej świadomości złudzenie, że autorzy jak biblijne jabłonie po stworzeniu świata, a ich dzieła jak jabłka tuż przez zerwaniem ich przez Ewę – kompletni i gotowi do wyplucia z siebie kolejnych owoców. Trzeba tylko rozpoznać w sobie boski pierwiastek, czekać na wenę i tworzyć wiekopomne dzieła. Ha! Nic bardziej mylnego. Pisarz to człowiek dotkliwie świadomy tego, kim nie jest i jaka przepaść dzieli go od tego, kim chce się stać. Człowiek odważny i konfrontujący swoje widzimisię z rzeczywistością, wątpiący i wierzący w siłę opowieści. Świadomy, że tekst nie istnieje, zanim się go nie obmyśli, zaplanuje i napisze. Że w tym właśnie sensie można czuć się Demiurgiem stworzenia – nie dlatego, że się je posiada, a dlatego, że wyprowadza się coś z niczego. To jest i piękne, i straszne. John Truby dopatruje się w historii biblijnych początków horroru (mówiąc w kategoriach gatunku literackiego).
Celem autora jest napisanie tekstu (artykułu, eseju, wiersza, poematu, sztuki teatralnej, scenariusza, miniatury, opowiadania powieści czy co wolisz). Pisanie jest pracą – częściej rzemiosłem, czasem sztuką. Celem autora nie jest wyłącznie pisanie o pisaniu, pisanie o uczuciach towarzyszących pisaniu, przeszkodach, blokadach, zwiedzanie literackich opłotków. Celem autora jest kulanie pomysłu w głowie, siadanie i pisanie, szukanie informacji, pisanie i poprawianie, i tak w kółko. Aż ze zwątpienia wykluje się byt, z powidoków myśli i słów powstanie tekst.
*
4 Odpowiedzi
Anna Stranc.
6 lipca, 2024Czy można coś dodać do tego, co napisałaś? Blokada jako bezsilność, odpływ, zmiana jest czymś naturalnym i nie bójmy się jej nazwać po imieniu. Zdarza się tak jak bezsenność, a przecież do bezsenności nie dodajemy nowych określeń, żeby ją ukryć. Blokady istnieją i mogą dotknąć każdego pisarza. Oczywiście to tylko moje subiektywne zdanie dopisane do Twoich zdań, nic więcej.
Olga Bartnik
7 lipca, 2024Cześć, Aniu, Tak, pewnie, że istnieją, bo potrafimy je powołać do życia. Każdy z nas ma swoje doświadczenia i określenia na stany związane z pisaniem. Wspaniale się tym wymieniać, uczyć od siebie na wzajem. 🙂 Ściskam, Olga
Monika PK
6 lipca, 2024Ile prawdy w tych Twoich odkryciach. Blokady tworzymy sami… To zdanie biorę dla siebie. Do przemyślenia, do przeanalizowania.
Pozdrawiam, Olgo 🙂
Olga Bartnik
7 lipca, 2024Hej, Moniko,
Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że to właśnie zdanie Tobą zostanie i weźmiesz je dla siebie i innych pisarzy, których prowadzisz redakcyjnie. Pozdrawiam ciepło, choć tu, na fiordzie, pada:) Olga