Wena vs konsekwencja | O powieściopisaniu

„Natchnienie spotyka nas przy pracy”
Pablo Picasso
Ten kto szuka natchnienia, uleci z wiatrem przy każdym powiewie.

Wena vs konsekwencja

Wena się zdarza. Jest czymś pięknym, jak biała sowa w lesie, po którym co dzień spacerujesz.
Ponieważ jest rzadka i piękna – dotyka pierwotnych emocji i estetyki – ludzie jej pragną i ją mitologizują. Marnują czas na tęsknotę za nią, podczas gdy inna, zjawiskowa istota siedzi zduszona w kąciku.
Konsekwencja nie przypomina weny. Daleko jej do weniej intensywności. Raczej zwlekam się z łóżka i zmuszam, by zasiąść przy biurku, niż fruwam nad ziemią, radośnie oddając się natchnieniu. Konsekwencja oferuje jednak coś wyjątkowego. Krok za krokiem (o zwlekaniu się z łóżka) i słowo za słowem (o pisaniu) buduje kompetencję.
Nic nie równa się świadomości kompetencji – że wiem i umiem zastosować. Jest to najwyższa forma ludzkiej aktywności, niezależnie od dziedziny.
Polegając tylko na wenie nigdy nie wejdziemy na poziom kompetencji. Braki warsztatowe zawsze będą nam zaglądać w oczy.

Ale wracam do pisania…

czyli siadam na czterech literach i piszę, a czasem stoję i piszę (zdarza się wieczorami w biurze na mobilnym pulpicie). Nie myślę o niczym innym, nie analizuję. Mam plan na scenę, rozdział – zależy ile mam czasu – i to piszę.
Czasem myśli łapią pobocze, brną w dygresje, językowe haszcze. Wtedy pomaga starsza siostra konsekwencji – dyscyplina. Dyscyplinuję się, zostawiam ten fragment, albo dopisuję tekst w nawiasie czy komentarz z myślą urwaną, słowem jak pestka, co nie pasuje do tego ogrodu albo zbyt wiele zabiegów wymaga, by ją posadzić, jak należy. Teraz nie mam na nią czasu. Godzina pisania. Wracam do tekstu.
Nie negocjuję ze sobą, że się nie da, że nie umiem. Wymówka zawsze się znajdzie.
Piszę co dzień przez godzinę, dwie. Albo siadam raz w tygodniu i piszę kilka godzin.
Obie metody dobre, pierwsza lepsza, bo trzyma historię za gardło, pielęgnuje rutynę pisania, pozwala łatwiej wchodzić w modus pisania. Druga też się sprawdza, bo między jednym realnym pisaniem, a drugim, daje czas na wałkowanie tematu w głowie. Metoda okazuje się jednak problematyczna, gdy czlowiek żyje w realnym świecie, ma pracę, rodzinę, remont, zmęczenie, wakacje, gości, etc.
Grunt to nie popaść w marazm, albo nie osiąść na laurach, nie dać się syndromowi oszusta czy nie zachwycić się jakimś swoim tekstem do tego stopnia, że się sabotuje pracę nad kolejnym.

Praca dzienna – praca nocna

I najważniejsze – to, czego mnie nauczyła moja praca dzienna. Jestem zakupowcem, nie wspominałam? Zamówienia, negocjacje, potwierdzenia, reklamacje, zapytania o status, problemy z integracją danych z jednego systemu do drugiego, emaile, zatwierdzanie faktur, projekty, szkolenia – rozpiętość, ilość i różnorodność spraw jest znacząca. Czasem przytłacza. Nie zdążam z jednym, dziesięć innych czeka w kolejce. A ludzie piszą lekką rączką, jakbym umierała z nudy i przebierała nogami, żeby rozwiązać dodatkowe supełki. Jestem dobrze zorganizowana, jednak w tej pracy odkrywam dosłowność powiedzenia, że praca nigdy się nie kończy.
Ale ta praca trenuje we mnie jedną, bardzo przydatną umiejętność – jedna rzecz na raz.

Jak to przełożyć na pisanie?

Piszesz, to napisz. Czytasz, to przeczytaj. Redagujesz, to zredaguj. Myślisz nad rozwiązaniem fabularnym, to wymyśl. Spisujesz fiszki, to zbierz je i elegancko poukładaj, żeby było do czego wrócić. Czyścisz pliki w kompie, to wyczyść. Robisz research, to nie zapadnij się pod ziemię, i nie skroluj kont znajomych, tylko wyznacz sobie rozsądny czas i doczytaj, co trzeba do pogłębienia historii, zrób notatki.
Jedna rzecz na raz.
Proste? Niekoniecznie. Pokusa marzenia na jawie, rzucenia w ramiona rodziny, zajęcia domem, gdy zbliża się twarda godzina pisania depcze mi po piętach. Pokusa poprawiania, szukania lepszego brzmienia zdań może sprowadzić na manowce jak butelka Beaujolais Nouveau.
I co? Gdzie jest konsekwencja?
Ani napisane, ani poprawione, ani przemyślane. Dziesięć pierwszych stron można redagować na okrętkę i nigdy nie wyjść poza szkic pierwszego rozdziału.
Oddech. Fokus. Najważniejsze, to napisać tę książkę.
Gwarancji wydania nikt nam nie udzieli… zanim całej nie przeczyta.
Magia, której szukasz jest w pracy, której unikasz.
(zasłyszane)
Pamiętaj, proszę, że nie silę się tu na złote rady, a jedynie dzielę swoim doświadczeniem w powieściopisaniu. To rzemiosło, którego się uczę. Odkrycia, ścieżki, narzędzia, których używam i którymi się dzielę. Z pasją. Dlaczego? Bo mogę i chcę.

Napisz pierwszy komentarz.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.