Spojrzeli sobie w oczy – on w jej zielone, ona w jego płonące chabrami. W chwili tej wiedzieli, że jego smak do jej kubków pasuje, a w dołku jej lewego policzka jego prawy kciuk znajdzie schronienie. Jak to się dzieje, że łowisz jeden uśmiech z morza uśmiechów tego dnia rozdanych, a tylko ten jeden znaczeniem rozkwita?
Jak to możliwe, że po tym zapatrzeniu wiedzą, że jej dłoń, drobna i krucha, gdy w jego zgrubiałą się wtuli, siłę na nowo odnajdzie, rażona dotykiem? Dwie dłonie – kości w palców dziesięciu biegnące kierunkach, mięso komórek, ścięgien i nerwów obleczone skórą. To chyba właśnie nerwy, pod skórą rozsiane, aż końcami przebierają na czułe spotkanie, kłują, mierzwią, tęskniąc za nagim towarzyszem przyjemności. Z jednego marzenia dwie pary dłoni się stają.
Wodę jej podał, w kubku papierowym, z uwagą, by nie rozlać i pogorszył sprawę, bo palce ręki pierwszej w nagłym zderzeniu z czubkami jej się połączyły, druga zaś pobiegła tuż za pierwszą tak, jak grzmot za błyskiem, by dłoń jej przytrzymać. Za dłońmi spojrzenie oczu pognało – zielonych, chabrowych i w dwóch głowach myśl zakwitła, że te kwiaty wśród traw w naturze mieszkają.
A wokół nich ludzie jak łąka traw pośrodku miasta – kołyszą się, stykają, szumią, szepczą swe historie. O życiu, że wszystko w biegu, że dzieci dorastają do własnych wyborów, że tańczą, malują, piszą i liczą. O tym, że już za chwilę, za moment dumni rodzice, świadkami będą ich triumfu. I w podniosłej chwili łza wzruszenia w kąciku oka się zbiera i czeka na to, by po twarzy spłynąć, zrosić ją, odnowić, lat biegowi nadać znaczenie, czubkiem języka chwały słony smak odnaleźć. Kotara kurtyny podróż rozpoczęła, odkryła małe serca rozbiegane w mroku. Snop światła, dźwięk za nim podąża w półtakcie i już tańczą, twarze roześmiane, pierwszy raz śladem szminki dotknięte.
Szedł tam po nużące godziny czekania, występ dziecka, ojcowskiej dumy ukłucie. Spotkał oczy szumiące pieśnią traw, w których wytchnienia zapragnął znaleźć błogą przystań. Promień słońca na łące w jej oczach kocich zabłyszczał, nadzieję w serce wlał strużką życia. Wpatrzył się w nie, zanurkował, błękity swoje zmrużył, obietnic nie składając. Serce biło, czas płynął, a dłonie drżące mówiły więcej niż słów nagie strofy. Zagubić się w czasie, w swoim wnętrzu schować i zaprosić spotkaną przypadkiem kobietę – o tym myślał czas cały, a czas biegł miarowym krokiem. Nic nie trwa wiecznie – pomyślał – jej oczy trawiaste, uśmiech, skóra śniada, obrócą się za moment plecami i odjadą cieszyć oczy obce. Można by je skraść, zatrzymać dla siebie na ułamek chwili i żyć później latami w ułudy kokonie, że się ją miało. Wzroku nie podnosi, nie łowi mojego, pewnie myśli w głowie szumią innym śpiewem z trawami na męża zagonie.
W domu żona czeka, zmęczona, odległa, w spraw swoich gąszczu głową zatopiona, stopy tylko po tej samej chodzą podłodze, siedzenie na wspólnych krzesłach śladu ciepłego odcisk zostawia. W jej pamięci oczy ukochanego pobladły jak skrzydła gołębi. Jej trawy już nie szumią wokół jego chabrów, nie szepczą słów namiętnych, nie głaszczą pośpiesznie wygłodniałych dłoni. Jego chabry jak zerwane latem kwiaty w flakonie zostały. Jego oczy namiętne dla niej dziś chłodne, mgliste, niemal przezroczyste się stały, odcienie wnętrza domu ich przyjmując, w nim się rozpłynęły. Już ich ognia nie widzi…. – głowę spuścił, oczy przymknął, próbując uchwycić w chwili mgnieniu oścień swojej rany. O! Już klaskać trzeba, pociechy swej wysiłek nagrodzić aplauzem. Więc klaszcze, aż dłonie karminem nabiegną, życie w sobie wzbudzą bez grzechu okruchów.
Tłum rodzin z teatru wylał się strumieniem. On stoi, jak w ziemię wrosły, czuje puls tętniący, dłoń małej chwyta i tańczące ogniki wyławia w oczach – jak jego bławatków. Przekleństwo – pomyślał w duchu – i wieczna pokusa, by w czyimś życiu swe znaczenie znaleźć. Myśli swe odgania, chwyta ją, podrzuca, wśród pisku, chichotów do serca przytula. Kurtkę założyć pomaga, czapkę na główce sadowi i szalikiem szyję smukłą otula. I już go to szczęście kruche za rękę zgrubiałą ciągnie ku wyjściu, nurkuje w tłumie. Jednak w chwili ostatniej głowę swą odwrócił, wzrokiem szukając oczu jak trawy zielenie. Mignęły, czoło swe ukłonił, uśmiechu wysłać nie zdoławszy, bo mu mars nakazał trzymać się z daleka od szeptu obietnic.
Wzrok odwrócił, skaczącą błękitną czapkę odszukał i jak za chmurą nadziei za nią iść zdołał. Do życia iść trzeba, codzienność oswajać, w ramiona włożyć własny ból i nadzieję. To, co moje, nie cudze, ugładzić, z tym się do snu ułożyć – pomyślał. – Niczyja wina, że się człowiek o chabrów spojrzeniu poetą urodził.
Rubbestadneset, 23.11.2019
Pragniesz zagłębić się świat moich opowieści – tu znajdziesz miniatury literackie: Toast, Marzenie o zapachu arbuza, Haust ciszy, Spotkanie w parku i Pustka.
1 Odpowiedź
Jadzia
23 listopada, 2019Olga! Czytam już raz trzeci i dojsc do siebie nie moge. Ale tak pozytywnie! Tylko brak mi słów, zeby opisać wrażenie jakie swoją miniaturą literacką we mnie wywołałas. Jesli nie ma terminu literackie szczytowanie, to ja wnioskuję o wprowadzenie go do slownika.
W czym szukasz natchnienia?
Olga Bartnik
23 listopada, 2019Jadzia, bardzo Ci dziękuję Kochana. Ze mnie taka literatka wewnętrzna jest, tyle lat się zbierało, że teraz z tej szklanicy się ulewa /ha ha/. Tekst powstał w środę w mojej głowie, z obserwacji spotkania dwojga ludzi czekających na swoje pociechy podczas premiery tanecznej. Wielki uścisk Ci do New Yorku posyłam:) Olga
Anna Stranc
23 listopada, 2019Trudno znaleźć słowa, żeby wyrazić uczucia po lekturze Twojej miniatury.
Myślę, że rośnie w Tobie wielka pisarka 🙂
Olga Bartnik
24 listopada, 2019Anna, mam dreszcze, aż się zastanawiałam czy to na pewno do mnie napisałaś 🙂 Dziękuję Ci za te słowa…
Anna Stranc
25 listopada, 2019Jasne, że do Ciebie. Pisz koniecznie 🙂
Anna
30 listopada, 2019Olu, zaczytuję się w Tobie i Twoim słowie. Wzruszasz, poruszasz, drżenie wywołujesz. Malujesz słowem piękne obrazy. Pejzaż z nich układaj. Dywany tkaj miękkie i przyjazne. Kocham Twoje słowo!
Olga Bartnik
1 grudnia, 2019Anna, ojej, dziękuję ślicznie i serdecznie zapraszam, zaglądaj do mnie:) uściski ślę, Olga
Jarek
2 lutego, 2020Piękne…
Olgo przenioslas mnie do moich wspomnień …
Dziękuję
Olga Bartnik
2 lutego, 2020Jarku, dziękuję za ten komentarz. Pozdrawiam serdecznie, Olga