Twarz kobiety – żywe podniety… Rano, zanim otworzę oczy, lubię poczuć promienie słońca na powiekach. Twarz należy wówczas tylko do siebie, pozostaje poza ludzkim wzrokiem. Wstaję, otwieram przepastną szafę z lustrem. W niej skrzętnie prezentuje się równiutkim rzędem kalejdoskop moich twarzy. Wieszak obok wieszaka, oblicze przy obliczu. Zdumienie człowieka ogarnia na to, w jaki sposób jedna nosi ślad drugiej, a jak każda jest odrębna i nie chce zlać się w spójną całość z pozostałymi.
Gapią się na siebie nawzajem, stroją miny. Ale jej mina zrzedła! – pada nagle. Ta z brzegu nadrabia miną… – prychnęła któraś, a za nią kolejna – … ta wciśnięta w kąt robi dobrą minę do złej gry! Teraz to mnie wpuściły na minę! – burknęła ta, którą akurat wyciągam z szafy…
Buźka, twarz, oblicze…
Buźka dziewczyny – figlarnie uśmiechnięta, bez cienia makijażu, Powsinoga – znika i powraca kiedy chce.
Oblicze żony – spojrzenie spod rzęs, zawsze gotowe szukać wspólnego kierunku; z trofeum pajęczej siateczki wokół oczu.
Lico matki – zdumiona, oczy na około głowy, szeroko otwarte, uszy urosły do nieludzkich rozmiarów od słuchania czterech głosów równocześnie, usta otwarte, w pół słowa do udzielenia odpowiedzi na niezadane jeszcze pytanie; lwia zmarszczka mówi za wszystkie słowa świata – bywa nie lekko.
Twarz pedagoga przedszkolnego – rysy wygładzone, uśmiech, który zaczyna się w kącikach oczu, bo dzieci nie dają się oszukać grymasom nagich ust;
Rysy córki i siostry – niecodzienne, ożywają w wirtualnej rzeczywistości kabli, światłowodów.
Mordka przyjaciółki – wsparta na lewej dłoni, chłonąca inną paletę kobiecości, czy raczej schowanego pod nią światło-cienia; czasem chichocząca w takt musujących bąbelków wspólnych odkryć.
Twarz emigranta – nieswoja pośród swoich; bywa, że odkleja się, gdy w jej głębi polski język staje kołkiem gimnastykując się z kilkoma z ponad czterystu norweskich dialektów naraz.
Oblicze kochanki – zmrużone, kocie oczy, usta rozwarte, a może rozdarte? Nie wiem, reklamacji nie przyjmuję.
Gęba nocnego wytrzeszcza, co lubi o sobie mówić: jestem pisaniem; wgapia się to w plamę światła w ciemności, to w rozmazane pająki liter na klawiaturze i budzi się następnego dnia z piaskiem pod powiekami.
Słowem – twarz kobiety
Kameleon by się nie powstydził wielości wcieleń. Aż strach pomyśleć o kolejnych, które przyjdzie mi jeszcze poznać!
Tak czy owak, we wszechświecie moich twarzy stałą kosmologiczną stanowi kok dumnie upięty na czubku głowy.
Moja babcia Irena mawiała: Od przybytku głowa nie boli. Otwierała bieliźniarkę i upychała w niej kolejne akcesoria – niby niezbędne, a latami zalegające na półkach. Jednak wyciągnięte w nagłej potrzebie – poszerzały przestrzeń jej życiowych możliwości.
Pisząc ten felieton, zastanawiam się, w której z moich twarzy odbija się jej – wiecznie zapracowana i roześmiana? Mam raczej tendencję do upraszczania, nie kolekcjonowania, a jednak i mnie udało się zebrać całkiem pokaźną mozaikę światów równoległych. Zdarza się, że wieszaki się uginają, kończą, trzeba szafę wysprzątać i przewietrzyć. Bywa, że zaświeci pustką…
Boże, co dałeś kobiecie bezmiar fantazji, a jednocześnie włożyłeś różaniec w dłoń, by ją choć na chwilę oderwać od jej własnego oblicza! Wiedziałeś co robisz! Jeszcze gotowa pomylić rolę z tkanką ciała, albo włożyć dwie twarze naraz! Jedna przebijałaby niesfornie spod drugiej albo zwisała jak rozpruta podszewka płaszcza…
Swoją drogą – ciekawe, którą z moich twarzy zobaczę kiedyś odbitą w Twoich oczach?
Rubbestadneset, 13. czerwca 2020
***
Felieton Twarz kobiety napisałam jako ćwiczenie w trakcie rocznego kursu pisarskiego Warsztat Pisarza warsztatpisarza.pl. pod profesjonalnym okiem Justyny Karolak. Inspiracją był dla mnie znakomity felieton Stefana Kisielewskiego O twarzach.
Tu przeczytasz moją recenzję wersji DEMO kursu. Gorąco polecam!
Tu znajdziesz mój felieton z okazji Dnia Matki.
Kobietą być
Olga Bartnik
Wszystkie prawa zastrzeżone
1 Odpowiedź
Monika Pertek
13 czerwca, 2020Nie starcza mi wieszaków, szaf, pokoi i mieszkań, by pomieścić swoje twarze.
Najwięcej jest tych, których nie chcę…
Bardzo ciekawe podejście do tematu 🙂
Olga Bartnik
13 czerwca, 2020Monika, naprawdę? to po co je trzymasz? Dziękuję ślicznie za Twoje słowo i ściskam, Olga
Monika Pertek
13 czerwca, 2020Pewnie z przyzwyczajenia i wygody…
Znam je na wylot i zawsze są pod ręką, gdy świat staje się nagle czarny.
Kobiety potrafią doskonale manipulować swoimi twarzami.
Olga Bartnik
15 czerwca, 2020Monika, tak, potrafią. Do czasu, aż przestają chcieć manipulować w ogóle. To jest wyzwolenie 🙂
Janusz Niżyński
13 czerwca, 2020Nie wiem, Olgo, na ile w swoim tekście urobiłaś mistrza Kisiela, i czy w ogóle. Wiem za to, że taki sympatyczny podszyty humorem tekst, od początku do końca mogła napisać tylko kobieta. Prawdziwa kobieta. 🙂
Olga Bartnik
13 czerwca, 2020Dziękuję Januszu. Z Kisiela zaczerpnęłam wyłącznie temat felietonu. Ani ja bym nie zdołała urobić Jego – kto zdołałby? – ani On mnie;) Uściski, Olga
Anna Judge
14 czerwca, 2020Szafa, jak torebka każdej kobiety pokaże o co wymieniona się codziennie potyka. Przywdziewanie masek na twarzto odwieczny rytuał uwodzenia)))) Tak Olu, uwodzisz nasz ty wspaniałym tekstem! POkazujesz ile w Tobie różnorodności, emocji, wspomnień i dogłębnych przemyśleń.
Muszę zajrzeć do felietonu Kisiela)))
Powinnam spojrzeć ponownie do mojej szafy…obym się nie wystraszyła)))
Olga Bartnik
15 czerwca, 2020Śliczne dzięki Aniu 🙂 Czy można się siebie przestraszyć? Pewnie tak. Czy zasmucić sobą – też. Ale można też i uradować swoją niejednowymiarowością. Pozdrawiam serdecznie, Ola
il costruttore
15 czerwca, 2020Wspaniały, przerwrotny i pełen sutelnego poczucia humoru. Super!!
Olga Bartnik
15 czerwca, 2020Il Costruttore, Pięknie dziękuję, bardzo mi miło, że Ci się spodobał.Olga
Katarzyna Katisha Winters
16 czerwca, 2020Ach, ileż różnych masek dawniej wisiało w mej szafie, leżało poukładanych idealnie w szufladach, piętrzyło się w stosach w rogach pokoi… Wysypywały się z przepełnionej popielniczki, wysuwały wraz z okularami przeciwsłonecznymi ze skrytki w samochodzie, wyślizgiwały się z torebki, wymykały chyłkiem spomiędzy stosów akt piętrzących się na biurku… Cały ich hordy snuły się za mną, niczym ciężki żałobny welon.
Od niedawna mam tylko własną twarz. I wreszcie jestem wolna…
Olga Bartnik
16 czerwca, 2020Katarzyna Katisha Winters, Kasiu dziękuję Ci za – jak zawsze – pełen refleksji komentarz. Pisałam lekko i zaczepnie o zwyczajnych twarzach kobiety, opartych na jej rolach, w które wchodzi w życiu. Twarzach prawdziwych, twarzach kobiety, która już nie bije się ze wszystkimi o to, by ja kochali, uwielbiali, podziwiali, ani nawet lubili, ale jest tak jak świadomie umie na wszystkich swoich frontach.
Rozumiem, że Ty pisałaś o maskach – pewnych pozach, jakie uczymy się przybierać, zależnie od sytuacji, by być dobrze odbierani, akceptowani. Masek też miałam kiedyś wiele, o wiele za wiele. Ale jakoś z nich wyrastamy. I w tym się wspierajmy 🙂 Pozdrawiam serdecznie, Olga
Katarzyna Katisha Winters
23 czerwca, 2020Wiesz, w pewnym okresie życia nie miałam już twarzy. Maski zastąpiły ją całkowicie i one właśnie stały się moimi obliczami. Zanim odzyskałam swoją twarz, minęło wiele czasu i… bólu… Dlatego właśnie napisałam o maskach, a nie twarzach 🙂 Kiedyś napiszę o tym u siebie na blogu. Uściski!