
Kapelusz na dystans czy na bliskość – działa ujmująco. Dziś felieton o czymś z obszarów pozapisarskich, bo wariuję już o schludnych literek. O czymś geometrycznym, szykownym i będącym w pewnych środowiskach papierkiem lakmusowym elegancji – o kapeluszu. Pozostaje mi o nim napisać, bo w biały dzień na jedyną główną ulicę mojej norweskiej wsi w kapeluszu nie wyjdę.
To co w Anglii, szczególnie dla Brytyjczyka historycznie jest symbolem smaku, stylu i przynależności do klasy posiadającej, dla prostolinijnych Norwegów, nie ma znaczenia. Czy raczej znaczenie ma o tyle, że za lekko sfiksowaną dziwaczkę by mnie uznano gdybym tak dziecko do przedszkola czy szkoły odwiozła, do pracy poszła w wysmakowanym nakryciu głowy z zamaszystym czy nawet naparstkowym rondem. Jeśli kapelusz to u królowej Sonji, jej rodziny i dam dworu i to przy oficjalnych wydarzeniach. To będzie przez ogół przyjęte jako konstytucyjnie zagwarantowana fanaberia miłościwie panujących, acz nie rządzących.
Chociaż, jedna z moich znajomych przypomniała mi, że kapelusze są jak najbardziej domeną pewnej elitarnej grupy zawodowej w Norwegii, poza strażakami rzecz jasna, mianowicie rybaków. Pandemia czy zwykłe czasy, bez gumowych wodoszczelnych nakryć głowy w neonowych kolorach nawet nie wypływają.
*
Ale oto, jak większość rzeczy tego świata, i ta skandynawska skłonność do prostoty, może zostać poddana w wątpliwość w czasach korony wirusa. Oto bowiem wyposzczone magazyny mody – okazuje się, że zbędne w czasach, gdy nie ma z kim, ani dokąd wyjść – a za nimi serwisy internetowe, stacje telewizyjne etc. wzniosły się na szczyty swej kreatywności. I muszę przyznać, że w takich sytuacjach słowo „kreatywny” jawi mi się jak mielonka prosto z maszynki.
Cel: adaptacja ponad wszystko. Takie imponderabilia! Przemysł modą się pasący nie zamierza przyjąć do wiadomości swojego bankructwa, ani nawet kryzysu, o nie! Wpadł na pomysł jak zamienić modę wodzącą na pokuszenie, triggerującą odruchy mas i – co najważniejsze – wprawiającą biodra i portfele w ruch! Teraz moda będzie wyznaczać trendy w jaki sposób ludzie mają się ze sobą nie spotykać, nie budować relacji, a zachowywać zdrowy dystans. Maski, gogle, rękawiczki, gdzież, to przecież za mało! Stylowi mają prawo włączyć swoje prywatne szaleństwo w ogólnoludzki nurt pandemicznej dramaturgii. Grunt by samotność miała wytworne oblicze!
Kapelusz na dystans, a może na dystans kapelusza – voilà!
*
Pamiętam, jak pewnej upalnej niedzieli wybrałam się na miejscową plażę Furuneset w letniej sukience. W ostatniej chwili coś strzeliło mi do głowy, by uzupełnić strój romantycznym płóciennym kapeluszem. Pamiętam te unoszące się i opuszczające bez jednego uśmiechu głowy znajomych plażowiczów. Może nawet mnie znają – wszak mieszkamy w jednej wsi – lecz o taką ekstrawagancję mnie nie podejrzewali. A lustrzane spojrzenia odbijały się czkawką w sklepie spożywczym przez jakiś tydzień.
Pewien sentyment do wyrażenia siebie w inny sposób niż dżinsy i adidasy mi pozostał. Kto wie, może takiego lajfstajlu mi zwyczajnie na wyspie brakuje? Zatem wypatrzyłam go dla Was okiem felietonisty Głębi w smętnych czasach zarazy.
Olga
Rubbestadneset, 16. grudnia 2020
Wybrane blogowe teksty: Twarz kobiety – Felieton, Kobiety mafii – recenzja filmowa, Języki miłości, Trigger.
Wszelkie prawa zastrzeżone
4 Odpowiedzi
Anna Stranc
17 grudnia, 2020Latem lubię swój mały czerwony kapelusz. Chroni mnie przed słońcem.
Olga Bartnik
17 grudnia, 2020Aniu, czerwony to wspaniały, uroczy i z charakterem. Podoba mi się 🙂 Pozdrawiam Cię serdecznie, Olga
Katarzyna Katisha Winters
17 grudnia, 2020Moja mama miała całą półkę kapeluszy w przeróżnych kolorach. Pamiętam, jak nosiła je do kostiumów i płaszczy. Piękne były!
Ja już w liceum miałam kapelusz – czarne męskie borsalino. Uwielbiałam go. Nosiłam długi czarny płaszcz i ten kapelusz przez pół ogólniaka i jeszcze na studiach. Jednak w Szczecinie, gdzie ciągle wieją wiatry, kapelusz nie był dobrym pomysłem na nakrycie głowy.
Czasami marzy mi się powrót do takiego eleganckiego stylu, piękny kostium, kopertówka, wysokie obcasy i kapelusz – tak było kiedyś, gdy byłam młoda, dziś kapelusza i kostiumów już nie posiadam, a wysokich obcasów nie noszę. Lecz nostalgia pozostała…
Dziękuję, Olgo, za ten felieton!
Olga Bartnik
17 grudnia, 2020Kasiu, dziękuję Ci za przeczytanie i piękną refleksję kapeluszową:) Czasem dzieje się tak, że patrzymy na kogoś przez szybę i zupełnie jak w zwierciadle widzimy swoje odbicie. Widzę Cię w tym stroju 🙂
W ostatniej klasie liceum oraz na pierwszym roku studiów nosiłam długi– a jakże, czarny – wyłącznie, dwa rozmiary za duży – nie bez powodu, płaszcz. Moja mama kiedyś skusiła się na czarną Panamę, która kurzyła się w szafie do czasu, gdy znalazła właściciela we mnie. To był strój na miarę Warszawy mojej młodości. I choć warszawianką się nie stałam, pamiętam cudowne uczucie wieczornych spacerów w gronie moich koleżanek po Krakowskim Przedmieściu. Magia. Coś jest w kapeluszu takiego, że człowiek czuje się innym sobą. Później był etap obcasów, beretów i szali, ale to zupełnie inna opowieść. Uściski, Kasiu 🙂