Nie da się nie lubić szarości, gdy mieszka się w Norwegii. – Zaryzykowałam kiedyś to stwierdzenie podczas przerwy w pracy. Koleżanki uśmiały się i uznały to za uważną obserwację. – Szare góry, skały, ulice, pobocza, wszędzie gruz, kamienne murki, betonowe ściany w budynkach. Szarość w licznych odcieniach króluje w damsko-męskiej, a nawet dziecięcej garderobie /na przykład ulubione kolory wózków dla maluchów to czarny i szary oraz naturalne odcienie wełny na ubrankach dla dzieci/.
Norwegowie żyją w łączności z naturą, której nie ulepszają na siłę, a przyjmują taką jaka jest. Leje i wieje tu na zachodzie niemiłosiernie. Bywają jesienne słoty ciągnące się tygodniami. Nie bez znaczenia na percepcję barw przez ludzkie oko ma nasycenie promieni słonecznych.
Szarość nieba, morza, gór i skał jest wszechobecna i wszechogarniająca. I jest jakaś mądrość w tym, by jej nie kolorować, nie idealizować na przykład poprzez malowanie wnętrz tuneli, które są zwyczajnie przygnębiające. Nie robi się tu tego. Nawet słupy latarni czy przęsła mostów maluje się na kolory współgrające z naturą, na przykład kolor wieczornego morza. I tak krajobraz zewnętrzny stanowi część wnętrza człowieka, zamieszkuje w nim tak skutecznie, że człowiek naturalnie wypełnia nim swoje ludzkie przestrzenie.
Na tle tej szarości i w odniesieniu do niej widać zmiany pór roku, ich kolory i odsłony. Dla Norwegów szary jest pewnie tak organiczny, jak oddychanie. I jak to zaczniesz dostrzegać, akceptować, bez poprawiania, pokochasz tę ziemię, tak inną niż swoją.
W Polsce adekwatne kolory to kolor ziemi, lasów, pól i łąk. Barwy, których nie da się tego wyrwać z serca i pamięci.