Jadzia Gibson | Wywiady Głębi

Jadzia Gibson vel Jaga Gibson – autorka tak tajemnicza, jak Szeherezada. Jej słowa poruszają i bawią do łez, kołysząc zmysłowym rytmem. Jest w jej pisaniu również warstwa ukryta między słowami, znaczenia zaklęte na odległym brzegu tęsknot, o których pisze. Na blogu już dostępna recenzja jej debiutanckiej powieści „Ale Klapa!” Na to spotkanie umalowałam rzęsy dwa razy.

 

 

OB: Witaj Jadzia Gibson w przestrzeni Kobietą być. Bardzo mi miło Cię gościć po Twoim debiucie „Ale Klapa!”.

JG: Mnie również niezwykle miło. Szczególnie w takim miejscu. Olga, jak ty ładnie urządziłaś swoje internetowe cztery kąty! Sama przyjemność tu przebywać.

 

OB: Ślicznie Ci dziękuję. Jadzia czy Jaga? – jaka forma jest poprawna, ponieważ znalazłam obie?
JG: Obie są poprawne. Wszystko co związane z humorem podpisuję jako Jadzia. Teksty o nieco innej tematyce lub gatunku dalekim od komedii można znaleźć z podpisem Jaga lub Monika. Być może to błąd marketingowy, ale ja się tym nie przejmuję. Jeszcze nie.

 

OB: Rozumiem, i tych ram się trzymajmy. Jesteś zwyczajną dziewczyną. Masz męża i wychowujesz dwójkę dzieci. Kilka lat temu wyjechałaś do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Od czterech lat mieszkasz w Nowym Yorku. Jak to się stało, że zaczęłaś pisać?

JG: Najpierw nauczyłam się siadać, potem chodzić… Tfu, tfu! Może skrócę, bo wyjdzie mi tu długi i nudny życiorys. Nigdy nie traktowałam pisania poważnie. Ba! Ja nawet nie pisałam zbyt dużo po polsku! Całe życie pałam uwielbieniem do angielskiego, ale tego prawdziwego, czyli z Anglii, żeby nie mylić z Amerykańskim. Jak widzisz cierpię na syndrom Stinga I’m an allien (…) I’m an Englishman in New York. Tak właśnie się czuję. I wyobraź sobie, że nagle, jak wyjechałam z ojczyzny, to mi się zachciało pisać po polsku. Żartuję. Nie tak nagle. Dopiero od mniej więcej trzech lat mam wrażenie, że język ojczysty jest dla mnie pępowiną, która w jakiś sposób utrzymuje moją bliskość z Polską. Chyba w tej kwestii rozumiesz mnie bardzo dobrze.

 

OB: Och, doskonale Cię rozumiem, bo przeżywam to samo. Język polski stał się dla mnie punktem zaczepienia z rzeczywistością bliską sercu, a odległą geograficznie. Choć szczerze mówiąc, nie tak znowu odległą, jak dla Ciebie /śmiech/.
Wracając do „Ale Klapa”, książka jest Twoim debiutem prozatorskim, ale czy pierwszym utworem, który napisałaś, czy może powstało coś przed tą książką?

JG: Pisałam bajki dla moich dzieci. Zależy mi na tym, by w środowisku anglojęzycznym
starszy nie zapomniał języka ojczystego, a młodszy miał dwie opcje do nauki. Nadal piszę bajki, tylko nie dla dzieci. Raczej takie… powiadania o miłostkach rodzących się w śmiechu, bólu czy też tajemnicy. Wykonuję również krótkie profanacje językowe na Facebooku. Nazwijmy je cuda na kiju, takie wesołe posty, w których Jadzia Gibson Jadzia pierdzieli, czyli narzeka. /śmiech/

 

OB: Dlaczego napisałaś akurat komedię romantyczną, erotyczną, jak mówią niektórzy Twoi czytelnicy?

JG: A to jest interesująca historia! Miałam bardzo ciekawe wakacje jakieś dwa lata temu. Co weekend ER – taki SOR. Najpierw junior wsadził mi palec do oka i to nie było takie wsadzenie, że Ooo, marudzisz, pomrugaj to ci przejdzie. Skończyło się interwencją chirurgiczną, a że karma wraca, to tydzień później mojego męża użądliły osy i ręka mu spuchła. Wiesz jak to jest z facetami: byle kuku, a się drze jakby mu rękę urwało. Ooo, marudzisz, pomachaj to ci przejdzie – to nie ja, to karma przemawiała moimi ustami. Jednak nie obyło się bez szpitala. Na dodatek ta karma latała między nami przez kolejne dwa weekendy! Ale wyobraź sobie, że przyszedł pierwszy weekend bezurazowy! Piątek bez uszczerbku na zdrowiu, sobota w ciągu dnia ok, ale wieczorem… Na amory się zebrało! Ja na luzie, bo wyliczyłam, że to męża kolej wypada zaliczyć pogotowie, ale mąż zbyt optymistycznie nie odebrał moich wyliczeń. Myślałam, że się tego seksu nie doczekam! W ramach gry wstępnej poobkładał poduszkami wszystkie kanty wokół łóżka. Upewnił się, że półka nad łóżkiem nie spadnie akurat dzisiaj. Wziął potrójną dawkę witaminy C, po czym kazał sobie zmierzyć ciśnienie, bo nie wiadomo, może igra właśnie z zawałem! A jeszcze zanim zdjął bokserki, ustawił 911 na szybkie wybieranie. Na wszelki wypadek, rozumiesz. Czujesz romantyzm tej sytuacji? Bo ja myślałam, że dojdę, ale ze śmiechu. Mówię: Zygmunt, żebym cię nagrała na YouTube to miałbyś milion wyświetleń! Nautykałabym reklamy co minutę i byśmy sobie z tych reklam na Bora Bora jeździli. Cztery weekendy, tragedia za tragedią, a ja nie umiem się z tego nie śmiać. Gdy po raz pierwszy opowiadałam, jak udane mieliśmy wakacje, nikt nam nie współczuł tych kilku szwów i strzału epipenem, ale każdy mówił: Jadzia, ty idź do stendapu. Niestety, ja się wstydzę występować publicznie. Gdy mnie zżera stres, śmieję się jak hiena na psychotropach i nie jestem w stanie wydusić słowa, więc… Pozostaje mi pisanie. No to napisałam! Komedię.

 

 

Cokolwiek przeczytam, obejrzę, doświadczę, zapala mi się w głowie taka lampka z napisem „A co by było, gdyby…?” I wtedy to już hamulców nie ma, oj nie.   Jadzia Gibson

 

 

 

OB: Świetną! Twoja książka tryska poczuciem humoru i zmysłowością.  Porusza mnie u Ciebie lekkość pisania o sferze zakrytej u jednych, odkrytej u innych, a zawsze tak intymnej u każdego człowieka? A może pisze Ci się trudno, a nam lekko czyta? Jak to jest?
JG: Lubię kontrasty. Staram się humor równoważyć chwilą grozy lub subtelną pieszczotą. Pisze mi się… Normalnie? Tylko praca nad napisanym tekstem jest dla mnie wyzwaniem. Czasami mam obawy, że niektóre sceny są zbyt odważne, albo że użyłam zbyt wulgarnego języka. Z błędu wyprowadzają mnie miłośniczki tworów erotycznych, które obserwuję na różnych forach. Niekiedy trudno mi uwierzyć, jak bardzo brutalny jest obraz seksu w literaturze. Ja mam nieco inny stosunek do… stosunku. Bardziej przyjemnościowo-rozrywkowy. I naprawdę uważam, że można o tym pisać bez rzucania kutasami w co drugim zdaniu! Prawda?

 

OB: /śmiech/ Zapraszając Cię wiedziałam, że będzie ciekawie, a to w końcu blog dla dorosłych, a nawet dojrzałych ludzi.

Czy będzie dalszy ciąg przygód Lidii i Oliwiera czy może pracujesz teraz nad czymś innym?
JG: Pracuję nad wieloma projektami jednocześnie. Szybko się nudzę, więc skaczę z pliku na plik. Tu coś z komedii, tam trochę fantasy. A to post na FB, a to kolumna do magazynu. Nie jestem wierna jednemu pomysłowi. Cierpię na poligamizm twórczy, najwyraźniej. Kontynuacji duetu Lidka&Oliwier nie wykluczam – uwaga na spam – przecież każdy chce się dowiedzieć dlaczego nie wygrali turnieju. Zanim zasiądę do Klapsy muszę jednak coś skończyć. Albo ciężkie klimatycznie opowiadanie fantasy „Sarnina”, które publikuję co środę na moim fanpage. Albo korektę „Rany Julek!” – historię prawnika rozwodowego, obciążonego genami zbereźności. Czyli będzie znów śmiesznie! Oba tytuły dostępne bezpłatnie online, choć ja bym chciała, żeby były za symboliczny komentarz. Do Klapsy zasiądę pewnie dopiero w grudniu/styczniu. Mam już szkic, więc przede mną droga z górki.

 

OB: Jak wygląda Twoje biurko pisarza, przestrzeń, w której tworzysz?
JG: Ha! Nie mam biurka! Biorę laptopa na kolana i ryję nosem w klawiaturze. Często piszę w telefonie, bo mam krótką chwilę. Lewą ręką mieszam zupę, a prawym kciukiem wybijam litery na ekranie. Czasem na spacerze korzystam z aplikacji, która zamienia słowo mówione w pisane. Niezależnie od tego, którą opcję wybiorę, moje teksty wymagają dużej korekty. Laptop nie ma połowy liter – nawet nie pytaj, telefon nie uznaje polskich liter, a aplikacja spisuje wszystko w jedno długie zdanie. Mówi się, że złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy. Nie chciałabym narzekać, ale mój rąbek to już taki raczej romb. Są momenty, że czuję się zniechęcona do pisania tylko ze względu na technikalia. Myślisz, że potrzebuję biurka?

 

 

Jadzia Gibson fot. Paulina Łępicka

OB: Zwyczajne biurko jakoś mi rzeczywiście do Ciebie nie pasuje, za statyczne i nie oddaje Twojej osobowości – po brzegi wypełnionej poczuciem humoru  /śmiech/. Tyle, co przy Twoich tekstach, dawno się nie uśmiałam. A biurko, to może takie podwieszone pod sufitem, wiesz całym namagnesowanym, żebyś przypadkiem z niego nie spadła?/śmiech/Poważnie będzie jeszcze przez chwilę, jeśli pozwolisz. Żyjesz zagranicą, w kulturze anglojęzycznej. Ja podobnie, tyle, że w skandynawskiej. U mnie pisanie było zawsze obecne w głowie, a urosło do tekstów w oddaleniu od Polski, w tęsknocie za krajem i kulturą polską. Czy Twoje doświadczenie jest w jakiś sposób podobne?

JG: I to jak! Im dalej od Polski, tym więcej polskości potrzebuję. Zauważ, że nie osadzam moich bohaterów w Bostonie czy Chicago. Piszę o perypetiach Lidki, a nie Naomi. Nie obiecuję, że będę się wiernie trzymała tej idei, bo może dla równowagi kiedyś przeciągnę czytelnika po ulicach Nowego Yorku. Nie teraz. Nie w najbliższym czasie. Musiałabym pałać olbrzymią nienawiścią do bohaterki, by ulokować ją w mieście karaluchów. Na codzień mam inny problem. Czuję na sobie też presję związaną z wychowaniem dzieci w świadomości swego pochodzenia.

 

OB: A w jaki sposób pracujesz nad językiem polskim, nie tylko po to, by go nie zapomnieć, ale by go w sobie rozwijać?

JG: Czytam polskich autorów i polskie autorki. Nie jest tajemnicą, że każdy kto mnie
odwiedza przywozi mi książki. Czytam też blogi, bo do nich mam najłatwiejszy dostęp. Twój mi się bardzo podoba, Olga. Uwielbiam emocje ukryte za twoimi słowami i ciepły spokój, który odnajduję w kolejnych zdaniach. Gdybym musiała ograniczyć się do jednego słowa wybrałabym Twój blog jest kojący. Czytam również Zeszyt Blanki i Zamkniętą w ogrodzie wyobraźni. Obserwuję Opowiastki kota Milika. W kwestii rozwijania języka i jego formy, wiele dają mi grupy pisarskie. Wielkie dziękuję
przesyłam zawsze w kierunku Magdaleny Białeckiej, od której to wszystko nabrało siły. To znaczy… ja nabrałam siły, żeby pokazać, że piszę. Potem odkryłam Beatę Wawryniuk i Edytę Niewińską. Dzięki tobie jestem wierną słuchaczką podcastów Justyny Karolak. A po drodze spotkałam masę cudownych kobiet, z którymi chciałabym wymienić niejeden uśmiech i wznieść toast za ich sukcesy. Od każdej uczę się czegoś innego.

 

Im dalej od Polski, tym więcej polskości potrzebuję.

Jadzia Gibson 

 

 

OB: Dziękuję raz jeszcze za życzliwy odbiór bloga. Tak, doskonale rozumiem i podzielam Twoją wdzięczność dla wielu twórczych miejsc pisarskich w sieci.  

A skąd czerpiesz inspiracje do swoich książek? Co znalazłabym w Twojej biblioteczce, filmotece, inspiracjach muzycznych:)?

JG: O matko! Zewsząd! Wszystko mnie inspiruje, ale… Najczęściej moją inspiracją jest
Zygmunt. Znaczy mąż, który na potrzeby mojego pierdzielenia zmienił imię na Zygmunt. Poza tym – życie. Na pewno czytałaś post #autobusowyChristian. Wstyd się przyznać, ale to nie jest historia całkiem wyssana z palca. Co nie znaczy, że wszystkie perypetie Jadzi wydarzyły się naprawdę!!! No dobra, większość wydarzyła się naprawdę. Żartuję! A może nieeee. Ha! Nikt się dowie! Inspirację traktuję jak dwulatka. Tylko zamiast pytać Jak szybko ubierzesz skarpetki?, pytam A gdyby tak te skarpetki miały swoje życie i teraz Prawa opłakuje rozpad związku, bo myśli, że ją zostawiła Lewa, a tak naprawdę to ja jestem winna temu rozpadowi relacji, bo zagubiłam Lewą poprzez bezsensowne wrzucenie jej do pralki luzem?. Czujesz ten dramat? Nie? Jako jedyny na świecie skarpetolog z dyplomem robionym mozolnie przez trzy tygodnie w programie do grafiki wektorowej, zapewniam, że to dramat! /śmiech/

Cokolwiek przeczytam, obejrzę, doświadczę, zapala mi się w głowie taka lampka z
napisem A co by było, gdyby…? I wtedy to już hamulców nie ma, oj nie./śmiech/

 

OB: Czytelnicy już zaczęli mnie podpytywać o to, kto kryje się za pseudonimem Jadzi vel Jagi Gibson. Zechcesz nam zdradzić czy wybierasz pozostać w przestrzeni publicznej za tym nazwiskiem? 

JG: Mogę zdradzić, że moje prawdziwe imię to Monika, a Jadzi oddałam pierwszą sylabę nazwiska. Reszta niech pozostanie w sferze tajemnicy.

 

OB: Tajemnicę szanujemy tu jak największą wartość. Dziękuję Ci za rozmowę. A czytelnikom przypominam, że do końca października 2019
mają 50% zniżkę na książkę „Ale Klapa!” wydaną w formie e-booka w wydawnictwie Motyle w nosie.
JG: O tak! Ale tylko na hasło: kobietąbyć. Ja również dziękuję za rozmowę. To ogromna przyjemność znaleźć się w przestrzeni Kobietą być.

 

Tu znajdziecie link do Motyle w nosie.

 

1 Odpowiedź
  • Jadzia
    24 października, 2019

    Zapamiętam ten wywiad na dłuuuuuugo.😘
    Dziękuję.

    • Olga Bartnik
      24 października, 2019

      Ja też Jadzia, ja też! Super było Cię poznać i zatrzymać się razem na moment:)

  • irena omegard
    31 października, 2019

    Super wywiad. Takie mogę czytać i czytać. Nigdy się nie znudzą. Brawo dziewczyny za talent.

    • Olga Bartnik
      31 października, 2019

      Dziękuję Irena, super feedback z Twojej strony. Wyczekuj kolejnych wywiadów Głębi w listopadzie;) Uścisk, Olga

  • Nina
    4 stycznia, 2020

    Czytam ten wywiad chyba po raz setny i nadal bawi. Olga, bardzo podoba mi się twój blog, a twój opis ” Na codzień w dżinsach, sercem wybieram sukienki. ” moje serce też w sukienkach czuje się najlepiej.
    Szczęśliwego Nowego Roku!

    • Olga Bartnik
      4 stycznia, 2020

      Nina, bardzo się cieszę i dziękuję Ci za ten komentarz. Zaglądaj, czytaj i nie wahaj się zostawić ślad. A o sukienkach marzę niemal codziennie, więc pewnie i o nich kiedyś napiszę;) Szczęśliwego Nowego Roku, Nina! Uścisk, Olga

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.