Pamiętam go dobrze. Skulony czyścił swoje brudne skrzydła każdego wieczoru, w rogu mojego pokoju. Tuż pod małym drewnianym krzyżykiem, który wziąłem z domu babci, gdy umarła. Nie pamiętam czy pojawił się wówczas, czy zasiedział to miejsce już wcześniej. Furkotał trochę tymi piórami, więc na początku się go bałem. Nie mówił, nie reagował na mnie w żaden sposób. Tak jakby mnie tam w ogóle nie było. Nie dziwne, że czułem się nieswojo.
Wpadałem po szkole tylko rzucić plecak pod biurko. Matce mówiłem, że lekcje już odrobione, a ona wierzyła. Podawała mi co tam miała na obiad. Jadłem zawsze ze smakiem, żeby nie sprawiać jej kłopotu. I tyle mnie widziała. Wracałem, gdy łysy wysoko już świecił nad równymi rzędami domów i latarni ulicznych przedmieścia, a w okolicy słychać było tylko ujadanie psów.
Ojciec, zmęczony pracą, chwytał mnie za ramię, by zadać sakramentalne pytanie: Co u ciebie młody? Odpowiadałem, że ok, jakoś leci. Wbijałem wzrok w czubek znoszonych trampek. Później zapuściłem sobie jeszcze grzywę, na wypadek gdyby przyszło im do głowy jednak gapić mi się w oczy, łowić jakieś komunikaty, których nie zamierzałem wydawać w ich kierunku.
Żyłem głównie w mojej wyobraźni. I w lesie. Tam z chłopakami z sąsiedztwa budowaliśmy indiańską wioskę – wigwamy, platformy na drzewach, z których nie raz skakaliśmy wybijając sobie kostki, albo darliśmy ręce do krwi, wspinając się i zjeżdżając po sznurach. To były nasze trofea wojenne. Robiliśmy łuki, z których uczyliśmy się strzelać, tropiliśmy ślady zwierząt. Jednego lata odkryliśmy mały wąwóz w głębi lasu. Odtąd dzieliliśmy czas między budową wioski, a skakaniem z jednej piaszczystej skarpy na drugą. Pod wieczór paliliśmy ogniska i jedliśmy wspólnie to, co każdy buchnął z domu. Wracaliśmy do siebie z poczuciem intensywnie przeżytego dnia i z marzeniami o kolejnym, od którego dzieliła nas zaledwie noc, buda, twarz matki nad talerzem z zupą.
Pewnego wieczoru odkryłem coś jeszcze – że mam do kogo wracać. Dotąd tolerowałem obecność pierzastej istoty w rogu pokoju. Niczego ode mnie nie chciała. Zwykle gdy wchodziłem, spał już skulony, otoczony lśniącobiałymi piórami. Nie musiałem włączać nawet światła, by trafić do łóżka.
Tego wieczoru stał wyprostowany, ogromny, niemal wypełniał przestrzeń mojego pokoju.
– Ale jesteś wielki – wyrwało mi się.
– A ty mały – odpowiedział głosem drgającym jak echo.
Odfuknąłem. Mały, też coś – pomyślałem i odwróciłem się do niego plecami. Ściągnąłem spodnie i koszulkę, gotowy zanurkować pod kołdrą. Padałem na pysk.
– No, nie burmusz mi się tu tylko, dość już mam tej samotności w kącie. – powiedział pojednawczo. Spojrzałem na niego spode łba. Wydał mi się piękny w tej białej zbroi i przystępny. Szare oczy patrzyły na mnie z jakimś głębokim spokojem, którego nie znałem.
– Ok – rzuciłem. – Kim ty w ogóle jesteś… i co ci się stało, że zacząłeś gadać? – wydusiłem z siebie pierwsze pytania, przekonany że powieki mi zaraz opadną i nie usłyszę odpowiedzi.
– Przecież wiesz kim jestem. – odpowiedział – Twoim aniołem.
– Moim? Znaczy prywatnym? – usiadłem na łóżku.
– Osobistym, tak się u nas mówi. – poprawił mnie i uniósł kąciki bladych ust.
– Osobistym – powtórzyłem półszeptem. – no i co robi taki osobisty anioł? Bo ty, stary, to tylko siedzisz i czyścisz pióra jak wracam na chatę.
– Tak, zakładam, że w obecności Twoich rodziców nie muszę cię niańczyć. Mam wtedy chwilę dla siebie. – spojrzał na mnie i czułem, że drze ze mnie łacha.
– W ogóle nie musisz mnie pilnować, ani ratować, ani … sam sobie świetnie radzę, bez niczyjej pomocy… – trochę się zacietrzewiłem. – Lepiej już było z tobą nie gadać.
– Dobra, a gdzie myślisz, że jestem całymi dniami i dlaczego widzisz mnie tylko wieczorem? Hę – roześmiał się szczerze. – I czemu wyglądam jak wymięta kulka papieru? – zamilkł na chwilę. – Jak byłeś mały, często graliśmy ze sobą w piłkę, wspinaliśmy się na drzewa. Pokazywałem ci widoki, jakie widziałeś oczami wyobraźni, a nie mogłeś zobaczyć z ziemi. Pamiętasz jak wlazłeś na wierzchołek tej małej sosny, bałeś się zejść i ugięła się, by ci pomóc? – przypomniał mi, a ja zaniemówiłem. Po tym zdarzeniu naprawdę pokochałem las.
– Pamiętam.
– Widzisz mnie od jakiegoś czasu, prawda? – skinąłem. – Muszę przyznać, że aureola mi zwyczajnie opada po dniu z tobą, dlatego nie rozmawiamy. Wszystkie te wspinaczki, biegi, skoki, budowy… nic cię nie męczy, nic nie nuży.
– A dziś? – przerwałem mu, nie mogąc się doczekać odpowiedzi – Czemu dziś gadasz?
– Dziś zrobiłeś coś, co przekonało mnie, że jesteś już bardziej mężczyzną niż chłopcem.
– Ja… co takiego zrobiłem? – naprawdę nie miałem pojęcia o czym mówił.
– To w jaki sposób pomogłeś Markowi, nie poszedłeś za grupą, zrozumiałeś, że się bał skoczyć, że nie był gotów. Nie dołączyłeś do chórku prześmiewców, ani klaunów, nie użyłeś wielkich słów, tylko zwyczajnie zostałeś z nim. To było niepopularne, ale mężne.
– Mężne? Co to za słowo? – parsknąłem.
– Odważne. – odparł niezrażony. – Mężne to od męstwa, a to taka cnota, która charakteryzuje mężczyznę. Zwyczajnie.
– Zwyczajnie to było głupie, że wszyscy muszą myśleć i robić tak samo jak Wiesiek, żeby zostać w bandzie. Tyle – odpowiedziałem zgodnie z tym, co czułem.
– I odważne jest mówić „nie” głupocie, Jacku. Dlatego pomyślałem, że przyszedł czas, żeby się z tobą komunikować.
– Aha – odparłem. Nie rozumiałem do końca tego co mówił. Momentami gadał jak dorosły, tyle, że bez nakazów i zakazów.
Skoro był moim osobistym aniołem, to przecież powinien mieć tyle lat co ja, no nie? Przecież włóczył się ze mną po okolicy jak niewidzialny kumpel, pamiętał wszystkie moje przygody jak własne – wiem, bo przepytałem go dokładnie. Od tej rozmowy wszystko się między nami zmieniło. Gdzie szedłem, tam czułem jego obecność. A wieczorami, obaj padaliśmy. Ja odpływałem w sen owinięty w kołdrę jak w kokon. On nastawiał swoje lotki, czyścił pióra, aż odzyskiwały naturalny blask. Czasem opowiadaliśmy sobie przygody dnia, śmialiśmy się do rozpuku. Zdarzało się, że opatrywał mi zadrapania, wyjmował drzazgi z tego czy innego palca. Albo milczeliśmy, sycąc się dobrą ciszą. Ja i on.
Anioł w rogu mojego pokoju, w kącie mojej duszy.
Rubbestadneset, 25. Maja 2020
Miniaturę napisałam na zdany temat i w konwencji „przygoda” w zabawie Gra w ciemno w Grupie Warsztatowej dla Pisarzy na Facebooku.
Tu przeczytasz moje wybrane miniatury i opowiadania: Toast, Marzenie o zapachu arbuza, Haust ciszy, Spotkanie w parku, Pustka, Szum chabrów, Królowa życia, Zimowa opowieść 2019, Schody, Róże na okno, Skala szarości, Rytuał przyjaźni, Szepty, Mury i mosty, Misiak, Dzień ostatni?
Wszystkie prawa zastrzeżone
1 Odpowiedź
Janusz Niżyński
5 czerwca, 2020Bardzo dobre opowiadanie. Z wyrazistym, od razu wzbudzającym moją ciekawość początkiem, wartką niebanalną narracją, dobrymi dialogami. I zakończenie logicznie wieńczące utwór. Gratuluję!
Popracuj jeszcze tylko troszkę nad interpunkcją. Brak przecinków szczególnie tam, gdzie dwa orzeczenia w jednym zdaniu, najzwyczajniej czasem wstrzymuje czytanie i rozprasza.
Olga Bartnik
5 czerwca, 2020Januszu, dziękuję bardzo za Twój cenny, konkretny komentarz. Pozdrawiam serdecznie, Olga
Kasia
5 czerwca, 2020Super opowiadanie, wywołuje emocje, porusza, a przecieą o to chodzi aby zostawić czytelnika ze łzami w oczach.
Olga Bartnik
5 czerwca, 2020Kasia, Pięknie dziękuję. Każdy krok pewniejszy;) Uściski, Olga
Anna Judge
6 czerwca, 2020Każde Twoje opowiadanie staje się lepsze i lepsze …czytam Cie z zapartym tchem. Obserwuję rozwój. Poruszasz w swoich miniautarch tyle strun i pokazujesz tyle wrażliwości!
Przykro mi, ale ja nie będę sie odnosić do interpunkcji. Sama popełniam wiele błędów w tym zakresie)))
Co do treści i zakresu oddziaływanai, masz we mnie wierną czytelniczkę)))
Olga Bartnik
6 czerwca, 2020Aniu, Dziękuję Ci z serca. I bardzo cieszę się, że widzisz poprawianie się mojego pióra;) to dla mnie bezcenna informacja. Wszelkie uwagi krytyczne pokornie przyjmuję:) Uściski, Olga
Katarzyna Katisha Winters
8 czerwca, 2020Bardzo lubię Twoje miniatury, Olgo 🙂
Olga Bartnik
8 czerwca, 2020Dziękuję Kasiu, bardzo mi miło. Kolejne czekają na publikację:) i piszą się. Uściski ślę, Olga